Czy dzieci powinny wyjeżdżać na Lodowce. Dzieci na Lodowcach.

2014-04-06

 

Wydawałoby się, że o ile lodowce są sprawdzonym pomysłem na początek i koniec sezonu, to na wyjazdy w pełni zimy – zwłaszcza z dziećmi – niezbyt się nadają. Tymczasem okazuje się, że w ich okolice można spokojnie wybrać się także w czasie ferii – i to niekoniecznie tylko dlatego, że niżej nie ma wiele śniegu.

Zwykle problemy są dwa. Po pierwsze, w szczycie zimy (pokrywającym się zwykle ze szkolnymi feriami) pogoda na lodowcu bywa kapryśna (wiatr, mróz, śnieżyce), więc zwłaszcza dla mniejszych dzieci może być i uciążliwa, i niebezpieczna. Po drugie, bywa, że samo dotarcie na lodowiec to osobna wyprawa: oznacza najpierw podróż autem skibusem bądź autem z dna doliny, a potem dopiero wjazd kolejką na górę. Tak jest choćby w przypadku popularnych w Polsce lodowców Tyrolu.

Szczęśliwie właśnie tam są miejsca przeznaczone właśnie dla narciarzy z dziećmi. Palmę pierwszeństwa wśród nich śmiało może dzierżyć hotel Hintertuxerhof w dolinie Zillertal. Symboliczną przynajmniej – jako że jest pierwszym (i jak dotąd jedynym) hotelem stworzonym właśnie z uwzględnieniem potrzeb dzieci bezpośrednio pod lodowcem Tux (od dolnej stacji kolejki dzieli go ledwie 300 m, odpada więc kwestia uciążliwego zwykle dojazdu). Powstał pół wieku temu, cały czas prowadzi go ta sama rodzina.

Założyciel  i pomysłodawca, pan Max Kofler jest dziś „dyrektorem seniorem”, a interesu pilnuje na co dzień jego syn Christian. Skądinąd obaj cechują się równą dbałością o gości. Kiedy późnym wieczorem musiałem odnieść do pobliskiej wypożyczalni dwie pary nart oraz kilka innych narciarskich szpejów, p. Max bez wahania zaproponował, że mnie podwiezie, bym jednak nie musiał spacerować z całym niewygodnym jednak majdanem. Z kolei p. Christian z widoczną radością – nie zaś tylko jako biznesowy rytuał –traktuje rozmowy podczas kolacji nie tylko z nocującymi u niego dorosłymi, ale i dziećmi. A że opowiada o lodowcu, okolicznych szczytach i dolinie, wyciągach i śniegu ze znajomością tematu (jest współwłaścicielem miejscowej kompanii kolei górskich) i swadą, więc frajda jest obustronna.

Atmosfera to jednak nie wszystko. Oczywiście głównym punktem dnia dla dzieci jest nauka jazdy: czy to na lodowcu, czy też – jeśli pogoda na górze jest akurat kiepska – na pobliskim pólku ze specjalnym wyciągiem dla początkujących. Obowiązują przy tym niższe niż zwykle stawki dla instruktorów. Rodzice jeżdżą zaś naturalnie osobno.

W hotelu przewidziany jest też program zabaw dla dzieci – nie tylko popołudniami (do dziewiątej wieczorem), ale i w ciągu dnia, więc także dla tych, które akurat nie mogą iść na narty. Opieka znowu  wliczona jest w cenę pobytu.
Są pokoje gier, wyposażone zresztą także w przyrządy ułatwiające naukę nart – np. taśmy do trenowania równowagi, czyli „głębokiego czucia”). Raz w tygodniu dzieci zabierane są po nartach hotelowym busem do krytej „Areny zabaw” (1000 metrów kwadratowych powierzchni, niezliczone zabawki i przyrządy do harców) w dolinie.

A kucharz Hintertuxerhof serwuje osobne dziecięce menu (co więcej, okazuje się, że gratką dla dzieci może być jedzenie kolacji w swoim towarzystwie – bez nadzoru rodziców, a tylko Pani Animatorki…).

I wreszcie, last but not least, jeśli z dzieckiem przyjeżdża do Hintertuxerhof tylko jeden rodzic, to nie musi płacić za vacat w dwuosobowym pokoju.

Itd., itp. – okazuje się, że pomysłów na przyciągnięcie nawet tak wymagających klientów, jakimi są rodziny z dziećmi można mieć mnóstwo. Pytanie najwyżej, dlaczego podobnych miejsc brakuje w polskich górach? Wszak w Hintertux nie tylko lodowiec robi swoje. Ani też to, że położony na wysokości 1500 metr ów n.p.m. i na samym krańcu doliny hotel może się reklamować jako miejsce bezpieczne dla dzieci cierpiących na alergie (tyle że, niestety, właśnie w trosce o ich samopoczucie, nie można doń przyjeżdżać ze zwierzętami). Rolę gra co innego: mentalność gospodarzy.

© BOGDAN WALKOWICZ PROFESSIONAL SKI TEAM